Nie potrafię używać tylko 1 żelu. Muszę mieć kilka do wyboru, których używam w zależności od nastroju i aktualnej "ochoty" na konkretny.
Obecnie mam 5 żeli w użyciu, no, 4, bo Bourjois zdążyłam zużyć przed napisaniem tego wpisu:
Po niektóre z nich sięgam chętniej, po inne mniej - wszak żel żelowi nie równy.
Po kolei:
Kupiony jeszcze w 2010 podczas mojego ostatniego pobytu w Londynie. Kupiłam wówczas trzy: właśnie ten, passiflora (już zużyty) i shea (nadal czeka w zapasach).
O kosmetykach TBS mówi się sporo i są to często skrajne opinie - albo zachwyty, albo wręcz przeciwnie. Miałam kilka maseł (dużych i mini) i jednoznacznego zdania na ich temat nie mam. Poszczególne wersje zapachowe przeznaczone są różnych rodzajów skóry, zatem trzeba się kierować tym kryterium a nie jedynie zapachem. I tak masła do skóry normalnej (truskawkowe, mandarynkowe) były dla mnie za słabe, z kolei shea (do bardzo suchej) było strasznie lepkie i skóra kleiła się do prześcieradła. Podobało mi się natomiast oliwkowe i mango, choc to ostatnio w połowie opakowania zaczęło chemicznie "pachnieć".
Ale nie o tym przecież miało być ;)
Lubię żele niewysuszające skóry. Ten żel, wiśniowy taki jest. Ma gęstą konsystencję, lekko śliską, pieni się wystarczająco - ani nie za mało, ani za bardzo. Zapach szybko ulatuje ze skóry. Nie mam po nim uczucia pilnej i natychmiastowej potrzeby nałożenia balsamu. Używam go chętnie i nawet trochę żałuję, że się powoli kończy.
Mimo wszystko nie uważam, żeby był warty swej normalnej ceny zwłaszcza, że zapach bardziej kojarzy mi się z wiśniowym kompotem niż faktycznie wiśniami.
Jak nie lubię balsamów z serii Naturals, tak żele - bardzo lubię. Jeśli tylko zapach mi się podoba to kupuję jak tylko pojawia się nowa seria limitowana. Najbardziej jednak przypadł mi do gustu żel migdałowy. Ubolewam, że go wycofali, w ofercie wyprzedażowej dawno go nie widziałam. Na szczęście w zapasie mam 4 buteleczek - niektóre z Was powiedzą że "aż", natomiast ja: "tylko".
Zapach jest obłędny - ciepły, otulający, typowo zimowy. Zużyłam już kilka buteleczek, podobnie jak mgiełki o tym zapachu (jedną jeszcze mam w użyciu) i zapach jeszcze mi się nie przejadł, rozkoszuję się za każdym razem gdy go używam. Rzadko obserwowane u mnie zjawisko.
Zostawia skórę delikatnie pachnącą i przyjemną w dotyku.
Konsystencję ma kremową, nie wysusza mojej skóry (w przeciwieństwie do żeli z serii Senses).
Dla mnie ideał.
Żel przywiozłam w 2011 roku z krótkiego pobytu w Koszycach.
Ewidentnie się z nim nie polubiłam. Już pominę fakt, że nie lubię żeli peelingujących - są zbyt delikatne. Nie zwróciłam uwagi, że taką ma formę. Zużyć zużyłam, ale opornie mi szło.
Wysuszał mi skórę - od razu domagała się balsamu. Zapach - niby delikatny, kremowy, ale czasami odbierałam go jako męczący.
Mam nadzieję, że drugi żel będzie mi bardziej odpowiadał.
Nie przepadam za "kremowymi" żelami Luksji, ale widząc w tamtym roku promocję 3 szt. w cenie 9,90 nie mogłam się oprzeć. A dlaczego nie przepadam? Nie lubię ich glutowatej konsystencji, przypominającej rzadki, rozwarstwiający się budyń. Na pewno nie są kremowe, jak opisuje producent. Mydła w płynie Luksji mają identyczną konsystencję, więc chyba producent ma swoją definicję dla kremowej konsystencji.
Co jednak muszę przyznać temu żelowi - zapach ma urzekający. Nie jest to mocna, dusząca róża, a bardzo delikatna, ale z drugiej strony wyraźnie wyczuwalny.
Lekko napina skórę.
Także kupiony w Koszycach.
Zapach ma fenomenalny - zmysłowy, uwodzicielski i co więcej - wyraźnie czuć go na skórze po kąpieli i jak na żel utrzymuje się całkiem przyzwoicie.
Ma postać fioletowego, ale lekko przejrzystego żelu. Nie zauważyłam złego wpływu na moją skórę - jest delikatny, niby nie wysusza, ale jednak nie czuję w pełni komfortu. Polubiłam go, szkoda, że w Polsce nie jest dostępny.
W zapasie mam drugi żel Camay - truskawki ze śmietanką :)
W tym zestawieniu moim hitem jest żel migdałowy z Avonu (zresztą w każdym innym zestawieniu byłby nim :) ).
Następnie na równi żel TBS i Camay a jako przedostatni: Luksja.
Żel Bourjois jest dla mnie niewypałem, choć na pewno swoich zwolenników by znalazł.
Jak pisałam wcześniej (TUTAJ) chcę spróbować emolientów do kąpieli i do mycia. Liczę na poprawę kondycji skóry, zniwelowanie wysuszenia, szorstkości i swędzenia, które często się pojawiają.
Obecnie mam 5 żeli w użyciu, no, 4, bo Bourjois zdążyłam zużyć przed napisaniem tego wpisu:
Po niektóre z nich sięgam chętniej, po inne mniej - wszak żel żelowi nie równy.
Po kolei:
1. The Body Shop - Wild Cherry
Kupiony jeszcze w 2010 podczas mojego ostatniego pobytu w Londynie. Kupiłam wówczas trzy: właśnie ten, passiflora (już zużyty) i shea (nadal czeka w zapasach).
O kosmetykach TBS mówi się sporo i są to często skrajne opinie - albo zachwyty, albo wręcz przeciwnie. Miałam kilka maseł (dużych i mini) i jednoznacznego zdania na ich temat nie mam. Poszczególne wersje zapachowe przeznaczone są różnych rodzajów skóry, zatem trzeba się kierować tym kryterium a nie jedynie zapachem. I tak masła do skóry normalnej (truskawkowe, mandarynkowe) były dla mnie za słabe, z kolei shea (do bardzo suchej) było strasznie lepkie i skóra kleiła się do prześcieradła. Podobało mi się natomiast oliwkowe i mango, choc to ostatnio w połowie opakowania zaczęło chemicznie "pachnieć".
Ale nie o tym przecież miało być ;)
Lubię żele niewysuszające skóry. Ten żel, wiśniowy taki jest. Ma gęstą konsystencję, lekko śliską, pieni się wystarczająco - ani nie za mało, ani za bardzo. Zapach szybko ulatuje ze skóry. Nie mam po nim uczucia pilnej i natychmiastowej potrzeby nałożenia balsamu. Używam go chętnie i nawet trochę żałuję, że się powoli kończy.
Mimo wszystko nie uważam, żeby był warty swej normalnej ceny zwłaszcza, że zapach bardziej kojarzy mi się z wiśniowym kompotem niż faktycznie wiśniami.
2. Avon - Naturals - migdał i mleko
Jak nie lubię balsamów z serii Naturals, tak żele - bardzo lubię. Jeśli tylko zapach mi się podoba to kupuję jak tylko pojawia się nowa seria limitowana. Najbardziej jednak przypadł mi do gustu żel migdałowy. Ubolewam, że go wycofali, w ofercie wyprzedażowej dawno go nie widziałam. Na szczęście w zapasie mam 4 buteleczek - niektóre z Was powiedzą że "aż", natomiast ja: "tylko".
Zapach jest obłędny - ciepły, otulający, typowo zimowy. Zużyłam już kilka buteleczek, podobnie jak mgiełki o tym zapachu (jedną jeszcze mam w użyciu) i zapach jeszcze mi się nie przejadł, rozkoszuję się za każdym razem gdy go używam. Rzadko obserwowane u mnie zjawisko.
Zostawia skórę delikatnie pachnącą i przyjemną w dotyku.
Konsystencję ma kremową, nie wysusza mojej skóry (w przeciwieństwie do żeli z serii Senses).
Dla mnie ideał.
3. Bourjois - żel peelingujący
Żel przywiozłam w 2011 roku z krótkiego pobytu w Koszycach.
Ewidentnie się z nim nie polubiłam. Już pominę fakt, że nie lubię żeli peelingujących - są zbyt delikatne. Nie zwróciłam uwagi, że taką ma formę. Zużyć zużyłam, ale opornie mi szło.
Wysuszał mi skórę - od razu domagała się balsamu. Zapach - niby delikatny, kremowy, ale czasami odbierałam go jako męczący.
Mam nadzieję, że drugi żel będzie mi bardziej odpowiadał.
4. Luksja - Creamy - Płatki róży
Nie przepadam za "kremowymi" żelami Luksji, ale widząc w tamtym roku promocję 3 szt. w cenie 9,90 nie mogłam się oprzeć. A dlaczego nie przepadam? Nie lubię ich glutowatej konsystencji, przypominającej rzadki, rozwarstwiający się budyń. Na pewno nie są kremowe, jak opisuje producent. Mydła w płynie Luksji mają identyczną konsystencję, więc chyba producent ma swoją definicję dla kremowej konsystencji.
Co jednak muszę przyznać temu żelowi - zapach ma urzekający. Nie jest to mocna, dusząca róża, a bardzo delikatna, ale z drugiej strony wyraźnie wyczuwalny.
Lekko napina skórę.
5. Camay - Passion
Także kupiony w Koszycach.
Zapach ma fenomenalny - zmysłowy, uwodzicielski i co więcej - wyraźnie czuć go na skórze po kąpieli i jak na żel utrzymuje się całkiem przyzwoicie.
Ma postać fioletowego, ale lekko przejrzystego żelu. Nie zauważyłam złego wpływu na moją skórę - jest delikatny, niby nie wysusza, ale jednak nie czuję w pełni komfortu. Polubiłam go, szkoda, że w Polsce nie jest dostępny.
W zapasie mam drugi żel Camay - truskawki ze śmietanką :)
W tym zestawieniu moim hitem jest żel migdałowy z Avonu (zresztą w każdym innym zestawieniu byłby nim :) ).
Następnie na równi żel TBS i Camay a jako przedostatni: Luksja.
Żel Bourjois jest dla mnie niewypałem, choć na pewno swoich zwolenników by znalazł.
Jak pisałam wcześniej (TUTAJ) chcę spróbować emolientów do kąpieli i do mycia. Liczę na poprawę kondycji skóry, zniwelowanie wysuszenia, szorstkości i swędzenia, które często się pojawiają.
Nie wiedziałam nawet że Bourjois ma swoje żele pod prysznic :o
OdpowiedzUsuńja kieruje się głównie zapachem :))
OdpowiedzUsuńdla mnie liczy się głównie zapach i mam tak samo, że na wannie stoi kilka różnych otwartych i wybieram je w zależności od nastroju :)
OdpowiedzUsuńKrokodylek:
OdpowiedzUsuńw Polsce nie ma.
ten Passion tak kusi :)) ale niestety u mnie go nie dostanę
OdpowiedzUsuńmną kieruje zapach i cena :)
OdpowiedzUsuńTo Bourjois ma żele? Ale jajca, nie wiedziałam :P
OdpowiedzUsuńU mnie wybór zależy od kondycji skóry. W zimę sięgam po te bardziej kremowe, a w inne pory roku, gdy jest cieplej, po zwykłe, zapachowe i żelowe :)
Z tych, które opisałaś najbardziej miałabym ochotę na ten z TBS. Migdałowy z Avonu miałam ale mi się średnio podobał zapach.
OdpowiedzUsuńA zele kupuje rożne. Kieruje się cena i zapachem. Firma dla mnie nie jest ważna. Ważne, aby myl, pachniał, pienił się i nie wysuszał.
A ja wręcz przeciwnie, migdałowy Avonu jest super. To też pewnie zależy od gustu, ale szczerze polecam :)
OdpowiedzUsuńBourjois ciekawy i ten pierwszy z prawej - nie znam zupełnie, chyba się wybiorę do Koszyc :p haha :D
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że żele z serii Naturals z Avon'u są takie fajne. Muszę skusić się na jakiś zapach :)
OdpowiedzUsuńŻele z Avonu zawsze mnie mocno kusiły, ale nie wiedzieć czemu, nigdy ich nie kupiłam... Po przeczytaniu notki kuszą jeszcze bardziej. ;)
OdpowiedzUsuńteż bardzo lubię żele z Avonu z tej serii ; )
OdpowiedzUsuńale moim ulubionym zapachem jest fiołek , albo żurawina i cynamon ; )
Luksja najlepsza :D
OdpowiedzUsuńDodaję twojego bloga do obserwowanych i zapraszam cię do mnie: marionetka115.blogspot.com :)
Pozdrawiam
Fajny pojedynek. ;-)
OdpowiedzUsuńJa w ogóle nie lubię żeli. Wolę mydła w kostce, najlepiej naturalne i ładnie pachnące... ;-)
Ja obecnie używam Palmolive takiego dużego z pompką - jak najbardziej przypadł mi do gustu :) Wcześniej używałam Luksji, ale nie tych "kremowych" tylko jakiegoś cytrusowego - niestety szału nie było.
OdpowiedzUsuń