Koreańskie i ogólnie azjatyckie kosmetyki wraz z całą azjatycką filozofią dbania o skórę przez tych kilka ostatnich lat zyskały całkiem szeroką rzeszę zwolenniczek. Nie poddałam się im tak bezgranicznie jak kilka znanych mi (wirtualnie) blogerek, ale, że chętnie poznaję nowości to co jakiś czas coś "wschodniego" się u mnie pojawia.

Jeśli na swojej pielęgnacyjnej drodze nie spotkałyście się jeszcze z koreańskimi kosmetykami Borntree to zapraszam :D Przeczytacie o podkładzie w cushionie, mgiełce do twarzy i dwóch maskach w płachcie. Jeśli wpadną w oko lub będziecie ciekawe co jeszcze ciekawego oferuje Borntree to możecie sprawdzić na stronach: borntree.pl i koreanunicorn.pl.
Kosmetykiem, który najbardziej mnie zaintrygował jest podkład w cushionie Wedding Bouquet Pearl Cushion, czyli po prostu - gąbka nasączona podkładem, sporo podkładu jest też pod nią. Widziałam takie rozwiązania wcześniej, ale ostatecznie wybierałam standardowe tubki lub buteleczki.


Gdy otworzyłam to ładne pudełeczko przyznam, że przeraził mnie kolor, który ujrzałam. Nie mam jasnej cery, raczej średnią a i tak wydawał mi się stanowczo za ciemny. Zobaczcie same:


Jednak na twarzy odcień jest o wiele jaśniejszy (i wcale nie ciemnieje, mam nawet wrażenie, że staje się jeszcze jaśniejszy :D), dla mnie nawet za jasny szczególnie, gdy użyję później białego pudru transparentnego.


Co do działania ... nadal nie mam wyrobionego zdania na jego temat. Niby ok, ale jednak czuję jakiś niedosyt. Poważnie. Na Instagramie czytałam wiele zachwytów, łącznie z tym, że któraś z dziewczyn ma po nim niewidoczne pory itp. No nie, moich tak nie przykrywa i szczerze nie spodziewam się tego po żadnym podkładzie, wydaje mi się to po prostu niemożliwe. Dla mnie jest to podkład nie wyróżniający się niczym szczególnym. Ot, dobry podkład, który warto wypróbować.
Podkład jest dosyć rzadki, ale dobrze się nakłada. Rozprowadzam go jak każdy inny podkład, czyli stemplując twarz gąbeczką np. BB lub tą dołączoną w opakowaniu (taką płaską). Początkowo nawet nie myślałam o użyciu tej gąbeczki z opakowania, ale wiecie co ... Twarz najlepiej wygląda po nałożeniu podkładu właśnie nią. Żeby twarz ładnie wyglądała nie można też przesadzać z ilością podkładu. W przeciwnym wypadku nie wygląda zbyt estetycznie.
Krycie ma jak na moje potrzeby odpowiednie, wyrównuje koloryt skóry, nie daje płaskiego matu, ale też nie jest bardzo błyszczący.


Maski w płachcie (płacie) zawojowały blogi i instagram. Wiem, jak wiele z Was je uwielbia i nie wyobraża sobie bez nich pielęgnacji. Wypróbowałam maski kilku marek i dla mnie te zachwyty są niezrozumiałe. Płyny, którymi nasączone są te tkaniny nie dość, że zostawiają klejąco-ściągającą warstwę na skórze, to jeszcze nie dawały widocznych efektów w postaci choćby nawilżenia. Nie inaczej jest z dwoma maskami Borntree - Goat Milk Cream Mask i Natto Gum Mask, przy czym tę pierwszą odebrałam lepiej. Jestem chyba jedną z nielicznych osób, które nie zachwycają się maskami w płachcie, tak ogólnie, a nie konkretnie tymi dwoma. Natomiast jeśli jesteście ich fankami, to macie kolejne pozycje do wypróbowania.


Z tej czwórki totalnie zauroczyła mnie esencja w mgiełce - Flower Essence Mist. To jest dla mnie prawdziwy hit! Pachnie bardzo delikatnie i dobrze, nikomu nie będzie przeszkadzała. Najczęściej używam jej po toniku, a przed kremem lub serum. "Podbija" działanie nawilżające kremu, ale nie powoduje szybszej czy wzmożonej produkcji sebum. Atomizer rozpyla niezwykle cudowną, subtelną mgiełkę, nie ma mowy o wielkich kroplach. Po spryskaniu twarzy delikatnie wklepuję płyn i od razu czuję ulgę. Skóra nie jest napięta, nie lepi się ani nie błyszczy. Sera i kremy dobrze się na niej rozprowadzają i wchłaniają. Czasami używam jej też na krem, gdy nie mam makijażu na twarzy, aby ją odświeżyć. Fajnie się sprawdza, a jeszcze lepiej zapewne będzie w lecie :)

Znacie któryś z tych kosmetyków lub inny Borntree?


9 komentarzy:

  1. Tą esencję z chęcią bym wypróbowała, podkład też. Klejących masek nie cierpię :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę klejących masek, najgorsze, co może być 😀 Mgiełka mnie najbardziej zainteresowała.

    OdpowiedzUsuń
  3. bardzo interesuje mnie ten podkład, super, że jest taki jasny, chciałabym go sama poznać jako ciekawostkę

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwszy raz spotykam się z tymi produktami ale bardzo mnie zaciekawiły

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie lubie kiedy maseczki sie kleja wiec zdecydowanie nie sa dla mnie, ale ta esencja bardzo mnie zaciekawila :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Też akurat skusiłam się na swój pierwszy podkład w poduszeczce :D

    OdpowiedzUsuń
  7. A Ja bardzo lubię maski w płachcie :D Ten podkład z gąbeczką bardzo ciekawy się wydaje :) ale też wydaje mi się, że żaden podkład nie przykryje nam aż tak porów (że staną się niewidoczne) :D Ja akurat nic tej marki jeszcze nie miałam :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Chętnie sięgnęłabym po jakiś podkład cushion, tak z ciekawości. Miałam tylko wersję z KOBO ale chyba chciałabym sprawdzić jakis prawdziwy, koreański taki kosmetyk.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam podobne podejście do koreańskiej pielęgnacji jak Ty - nie oszalałam na jej punkcie, ale od czasu do czasu lubię sięgać po niektóre produkty w tym stylu i poznawać kosmetyki innych firm. Z marka Borntree spotkałam się jak na razie jedynie na Instagramie. Podkład w cusionie wydaje się być kuszący, taki nietypowy, inny. Nie wiem czy bym się z nim polubiła, ale mi akurat nie przeszkadza średnie krycie, więc może? ;-) A jeśli chodzi o maski w płachcie, to po przetestowaniu już naprawdę wielu stwierdzam, że jest zaledwie kilka które mnie zachwyciły i do których mogłabym i chciałabym wrócić. Więc wiesz - poprzeczka wzrasta w miarę używania ;D

    OdpowiedzUsuń

Nie proś o wzajemne obserwowanie - zaglądam na blogi osób komentujących :)

UWAGA! Usuwam komentarze z podlinkowanymi słowami kluczowymi!