Zapewne pamiętacie, jak kilka lat temu Instagram i blogi "zaatakowała" nowa wtedy polska marka Miya? Marka pojawiła się nagle, ni stąd ni zowąd, ale z wielkim hukiem, żadne tam nieśmiałe kroki - rozesłała paczki PR robiąc spory szum w social mediach. Z każdej strony napływały zachwyty nad kremami do twarzy myWONDERbalm, bo to z nimi marka rozpoczęła karierę. Przyznam, że nie uległam wtedy licznym namowom, dopiero po jakimś czasie zdecydowałam się kupić trzy kremy z czterech wersji. Asortyment marki jest teraz bogatszy, zawierający także kosmetyki do makijażu.

Kremy miały zachęcać nie tylko świetnym działaniem, ale też super składami. Wprawne oko wyłapie jednak nieścisłości. W składach pojawił się kontrowersyjny phenoxyetanol, który miał zastąpić parabeny jako bardziej bezpieczny. Nie pamiętam, jaki stan wiedzy był w okresie wypuszczenia kremów Miya, ale dużo marek, także tych naturalnych "rzuciło" się na ten składnik. Dzisiaj jest już więcej badań na jego temat i jednak nie jest on tak niewinny jak domniemywano. Sporo osób go unika.

Drugą kwestią jest sztuczna substancja zapachowa, która powoduje, że kosmetyk nie jest już tak naturalny na jaki był kreowany.

Dla mnie nie są to składniki, które bezwzględnie dyskwalifikują kosmetyk, ale jednak irytuje mnie, gdy marka kreuje swoje produkty na naturalne, czemu z kolei przeczy skład. Takich przykładów jest mnóstwo a to negatywne działanie marek (nie tylko kosmetycznych) od kilku lat znane jest pod pojęciem greenwashing (warto o nim przeczytać).

Hello Yellow: Aqua (Water)*, Propylheptyl Caprylate, Decyl Oleate*, Glycerin*, Potassium Cetyl Phosphate, Cetearyl Alcohol*, Stearic Acid*, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil*, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter*, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum*, Caesalpinia Spinosa Gum*, Panthenol, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Sodium Polyacrylate, Tocopheryl Acetate, Triethanolamine, Xanthan Gum*, Sodium Phytate*,  Alkohol*, Parfum (Fragrance), Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.

*składnik pochodzenia naturalnego

I Love Me: Aqua (Water)*, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil*, Decyl Oleate*, Glycerin*, Cetearyl Alcohol*, Macadamia Ternifolia Seed Oil*, Stearic Acid*, Glycine Soja (Soybean) Oil*, Glycine Soja (Soybean) Oil Unsaponifiables*, Rosa Canina (Rosehip) Fruit Oil*, Sodium Polyacrylate, Phenoxyethanol, Helianthus Annuus Seed Oil*, Plankton Extract*, Ascophyllum Nodosum Extract*, Fucus Vesiculosus Extract*, Crithmum Maritimum Extract*, Laminaria Hyperborea Extract*, Laminaria Digitata Extract*, Tocopheryl Acetate, Xanthan Gum*, Ethylhexylglycerin, Triethanolamine, Sodium Phytate*, Alkohol*, Parfum (Fragrance), Citronellol, Geraniol.

*składnik pochodzenia naturalnego

Call Me Later: Aqua (Water)*, Propylheptyl Caprylate, Cetearyl Alcohol*, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*, Cetyl Alcohol*, Decyl Oleate*, Glycerin*, Panthenol, Glyceryl Stearate Citrate*, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil*, Glycine Soja (Soybean) Oil*, Glycine Soja (Soybean) Oil Unsaponifiables*, Tocopheryl Acetate, Sodium Polyacrylate, Triethyl Citrate*, Caprylyl Glycol, Benzoic Acid, Xanthan Gum*, Sodium Phytate*, Alcohol*, Parfum (Fragrance)

*składnik pochodzenia naturalnego

W przypadku Miya irytuje mnie jeszcze jedna rzecz - pisanie o "olejku" gdy chodzi o "olej". Rozumiem, że ktoś myli te pojęcia, ale tylko gdy jest to osoba nie "siedząca" w tym temacie. Od marki kosmetycznej spodziewałabym się jednak większej kompetencji. A może chodzi o to, że "olejek" brzmi ładnie, ma bardziej pozytywny wydźwięk i skojarzenie niż "olej"? Jeśli o to, to nie jest to dobra praktyka. Tak powiela się i powtarza błędy, a misją marek powinna być też edukacja, mam rację?

O różnicach pisałam w podlinkowany niżej wpisach. Dodam jeszcze, że olejkiem nazwana jest teżmieszanka olejów - nie pisałam o tym w tych wpisach, bo nie dotczyły one takich właśnie miksów.

  • Olejki eteryczne i oleje tłoczone cz.1
  • Olejki eteryczne i oleje tłoczone cz.2
  •  

    Zamiast zwyczajowo zrecenzować je osobno, ograniczę się do jednej, zbiorczej opinii. Kremy są tak do siebie podobne, że pisanie osobnych recenzji nie ma po prostu sensu.

    Różni je zapach (mi najbardziej odpowiadał mango, był lekko kwaskowaty, mało kojarzył mi się z tym owocem, ale był przyjemny), w nieznacznym stopniu konsystencja (różany był najbardziej gęsty, używałam go na noc) i w zasadzie to tyle różnic.

    Jak dla mnie, dla potrzeb mojej skóry (35+), te kremy okazały się za "zwyczajne". Dla młodej skóry, potrzebującej podstawowej nawilżającej pielęgnacji, lub takiej po oczyszczeniu np. mocną maseczką zapewne się sprawdzą. 

    Nawilżają skutecznie a przy tym fajnie się wchłaniają do przyjemnego matu, jednak ja szukam czegoś bardziej "skomplikowanego". Same oleje i ekstrakty, trochę witaminy E są już dla mnie niewystarczające, niestety.  Wiem, że w olejach jest mnóstwo dobroci, jak choćby witamina C czy A w oleju z róży, ale ...nie przeceniałabym ich działania na skórę prawie 40latki. Wymagania mam już większe. Moja skóra mimo, że jest w dobrej kondycji, to jednak potrzebuje już skoncetrowanych składników, bardziej "zaawansowanych" niż kilka ml oleju w kremie. 

    Ostatecznie kremy zużyłam głównie do ciała (bo są przeznaczone też właśnie do ciała i rąk), a do twarzy np. po peelingu czy maseczce oczyszczającej jako szybki zastrzyk nawilżenia. 


    Jestem ciekawa co myślicie o kosmetykach Miya. Jak się u Was sprawdzają?


    15 komentarzy:

    1. Mnie kusi sporo ich kosmetyków, ale też nie od razu uległam na ich "internetową sławę" :)

      OdpowiedzUsuń
    2. Dzięki za tek szczerą opinię. Ja też mam już większe wymagania co do kosmetyków. A marka Miya dotychczas jest mi mało znana. Jedynie na blogach czytam recenzje.

      OdpowiedzUsuń
    3. Mysle ze ta wersja z olejkiem z rozy byla by w sam raz dla mnie :)

      OdpowiedzUsuń
    4. miałam ten żółty krem i sprawdził się u mnie wręcz doskonale

      OdpowiedzUsuń
    5. Miałam żółty o czerwony, ale nie do końca się z nimi polubiłam.

      OdpowiedzUsuń
    6. Czasami myślę, że jestem ostatnią osobą na świecie, ponieważ nigdy nie miałam nic tej marki.

      OdpowiedzUsuń
    7. Nigdy nie miałam, ale z tego co czytam
      to ciekawa marka .

      OdpowiedzUsuń
    8. no to chyba nie spróbuję. Takich zwyczajnych kremów to dużo na rynku

      OdpowiedzUsuń
    9. Miya markę znam z blogów tylko, osobiście nie stosowałam.

      OdpowiedzUsuń
    10. Miałam wersję mango i tak jak piszesz - była ok, ale mojej cerze 30+ też czegoś w nim brakowało ;)

      OdpowiedzUsuń
    11. Ja kremu jeszcze od Miya nie miałam, na razie maseczkę i peeling. Firma wydaje mi się fajna i kusi mnie kilka rzeczy :) Wiesz co, też mnie denerwuje mylenie olejku z olejem i o ile ja sama na początku nie rozróżniałam, to myślę że firma produkująca kosmetyki zdecydowanie powinna wiedzieć co pisze na swoich opakowaniach.

      OdpowiedzUsuń
    12. Miałam dwa kremy Miya. Żółty o zapachu mango niestety nie dałam rady używać, jego zapach mnie dosłownie zwalał z nóg. Jest ładny, ale dla mnie za mocny. Niebieski krem też miałam i jest rewelacyjny. Mimo, że nie jestem młoda dziewczyną u mnie sprawdził się super.

      OdpowiedzUsuń
    13. Miałam wersję z kokosem i u mnie sprawdził się ten krem. Ale to było kilka lat temu.

      OdpowiedzUsuń
    14. Właśnie używam żółtego, na który skusiłam się już jakiś czas temu i nie jestem zadowolona, nie daje rady używać na dzień, bo słabo się wchłania i świecę się jak...., dlatego używam na noc, ale na początku zapach mnie wręcz odrzucał, teraz już się przyzwyczaiłam, ale chyba zużyje do ciała czy rąk, bo to jednak duża ilośc kremu, więc nie będę się męczyć ;)

      OdpowiedzUsuń

    Nie proś o wzajemne obserwowanie - zaglądam na blogi osób komentujących :)

    UWAGA! Usuwam komentarze z podlinkowanymi słowami kluczowymi!