Gdy chodziłam do liceum często słyszałam, jak ważna jest znajomość języków obcych, jak wiele drzwi to otwiera. Już wtedy (ok 16-17 lat temu) powoli zaczynało się mówić, że język angielski, znany nawet w stopniu płynnym, to za mało, że koniecznie trzeba znać jeszcze jeden, a najlepiej dwa obce języki. W podstawówce uczyłam się języka angielskiego i już wtedy zaczęłam chodzić na dodatkowe zajęcia nie dlatego, że musiałam, bo mi nie szło, ale żeby umieć jeszcze lepiej. W jedne wakacje uczęszczałam nawet do szkółki letniej w sąsiednim mieście, w której uczyli amerykańscy nauczyciele i nie dało się z nimi nic a nic dogadać po polsku. Co roku dwóch najlepszych uczniów wyjeżdżało na rok do Stanów, wśród nich była raz moja kuzynka. Od kilku lat te zajęcia niestety już się nie odbywają.
źródło: Lingopro.pl

W liceum oprócz angielskiego (6 godzin tygodniowo i od pierwszej klasy zajęcia dodatkowe, najpierw w grupie, a później, przed maturą indywidualne) uczyłam się niemieckiego co mnie niezwykle cieszyło (uwielbiałam wtedy punkowy zespół Die Toten Hosen, na którego koncercie udało mi się być 7 lat temu w Krakowie), ale nauka szła opornie. Miałam problem głównie z niektórymi niuansami gramatycznymi i z tym, że rodzaj rzeczowników nie zawsze pokrywał się z tymi w języku polskim.  Część reguł musiałam po prostu "wykuć", bo zrozumieć nijak się nie dało ;) 
Czas studiów to niestety ogromny regres w mojej znajomości języka angielskiego. Niby w trakcie zajęć była poruszana tematyka związana z kierunkiem, słownictwo, problemy, ale wiecie ... teraz nic z tego nie pamiętam. Chyba po raz pierwszy przekonałam się jak wiele zależy od nauczyciela. Jeśli jemu się nie chce i wciąż wzdycha umęczony, to uczeń czy student robi to samo Zaczęło się "olewanie", nie robienie zadań, coraz gorsze przygotowywanie się do kolokwiów. Przed ostatnim rokiem studiów poznałam na weselu koleżanki chłopaka, który pracował w Anglii. Zakochaliśmy się w sobie, odwiedzaliśmy się. I wiecie, gdy po raz pierwszy poleciałam do niego byłam przerażona tym, że zewsząd otacza mnie angielski. Ale wzięłam się w garść, zaczęłam sama prowokować rozmowy w sklepach i z każdym dniem czułam się coraz pewniej. Czasami specjalnie dopytywałam o cenę, o inne rozmiary, raz nawet celowo zwróciłam jedną rzecz a później po nią wróciłam ;) 
Po studiach, aby nie stracić kontaktu z językiem zapisałam się do szkoły językowej. Co prawda nie nauczyłam się niczego nowego, ale przynajmniej przypomniałam sobie i utrwaliłam to czego już się kiedyś uczyłam. Zaczęłam też szkołę policealną (na kierunku prawo i administracja), o poziomie języka angielskiego nie będę się wypowiadała ;) Tzn poziom dla co niektórych był wysoki, ale ja w pewnym momencie dostałam żartobliwy zakaz odpowiadania.
Po skończeniu szkoły policealnej miałam pewną przerwę w nauce, aż nie mogąc znaleźć pracy postanowiłam wyjechać do Anglii (są tu nawet na blogu wpisy, które pisałam będąc tam w 2010 roku). Znowu kontakt z tym językiem stał się codziennością. Nie mogłam się jednak odnaleźć w angielskich realiach, mieszkanie z kilkoma osobami w domu uznałam jako odpowiednie dla studenta a nie dla osoby niemal 30 letniej, poza tym doszłam do wniosku, że wyjazd w tym wieku jest bez sensu szczególnie, że nie brałam pod uwagę zostania tam na zawsze, Więc co. Wróciłabym za 3-4 lata i co? Wróciłam do Polski po dwóch tygodniach, bo zgadałam się przez internet  z kolegą z liceum, że na drugi dzień będzie jechał do domu samochodem (mieszkał i pracował wtedy w Windsorze i wybierał się do Polski na ślub). Zabrałam się razem z nim.
Jak się później okazało, w tym samym czasie, też w Londynie był mój obecnie mąż, doszedł do takich samych wniosku a niecałe pół roku później poznaliśmy się w naszym mieście. Przeznaczenie?
Smutne to, ale na tym kończy się mój kontakt z językiem angielskim. Z jednej strony chciałabym zapisać się na kurs, bo moja znajomość języka jest na poziomie niemal zerowym (ostatnio miałam służbowy kontakt z klientem w języku angielskim i przeraziłam się jak często muszę korzystać z translatora i zastanawiam się nad prostymi zwrotami). Mało tego, chciałabym poznać trzeci język, szczególnie hiszpański. Tylko kiedy? Do samodzielnej nauki w domu nie potrafię się zmobilizować, poza tym też nie miałabym kiedy, chyba że późny wieczorem gdy dzieci już śpią. Wtedy to i ja myślę tylko o spaniu.
Co prawda w pracy nie mam zbyt częstej konieczności posługiwania się angielskim, przez prawie 7 lat zdarzyło się to trzy razy, ale i tak uważam, że przydałby się taki kurs dla pracowników. Oczywiście nie chodzi o zapisanie się wszystkich do szkoły językowej, tylko o dedykowanym, kompleksowym  kursie prowadzonym dla firmy (takie szkolenia nie tylko z języka angielskiego prowadzi na przykład Lingopro.pl, firma oferuje także tłumaczenia dla firm, medyczne, specjalistyczne i inne), zgodnym z jej branżą i potrzebami i co ważne - w jej siedzibie. Nigdy w takim nie uczestniczyłam, ale mój znajomy tak (kurs był dla straży granicznej) i miał bardzo pozytywne zdanie, kurs odebrał jako potrzebny i wartościowy.

A jak jest z Waszą znajomością języków obcych?



9 komentarzy:

  1. Ja jestem na etapie intensywnej nauki ang :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja uczyłam się wielu języków, z chińskim na czele, ale w pracy na co dzień używam angielskiego, więc mam z nim kontakt :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja uczyłam się w podstawówce angielskiego, a w szkole średniej i na studiach miałam niemiecki. W sumie niemiecki umiem lepiej ale jak się da to używam ich zamiennie a nawet razem :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam to szczęście, że języki szybko łapię i że kontakt z angielskim mam praktycznie non-stop. Teraz jestem nawet nauczycielką angielskiego, a po godzinach uczę się norweskiego. Przepiękny język!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja niestety nigdy nie byłam dobra z języków obcych. W szkole umiałam załapać każdy przedmiot, ale poliglotką byłam marną. Wprawdzie zakuwałam na sprawdziany żeby mieć 5, ale wszystko szybko zapominałam. Teraz, po kilku latach przerwy, mam znowu angielski w szkole kosmetycznej i jakoś całkiem dobrze mi idzie. Tyle tylko, że w czytaniu i tłumaczeniu. Mówienie to już inna bajka.

    OdpowiedzUsuń
  6. Poziome szkołach policealnych jest żenujący ☹️
    Ja w szkole miałam niemiecki. Angielskiego uczyłam się sama przez lata z piosenek, filmów itd. Po latach poszłam do szkoły językowej. Teraz jestem na poziomie średniozawansowanym. Jednak mam blokadę przed mówieniem Aby nie stracić kontaktów z językiem angielskim oglądam bardzo dużo YouTube. Marzy mi się zacząć naukę języka francuskiego. Zobaczymy czy mi się w tym roku uda zacząć. Bo już od kilku lat się zabieram do nauki.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja od zawsze kochałam niemiecki, angielski znam w pewnym stopniu, rozumiem prawie wszystko ale kompletnie nie umiem mówić. Obecnie jestem studentką germanistyki i oprócz niemieckiego uczę się języka szwedzkiego, który jest bardzo łatwy do nauczenia dla osoby znającej niemiecki i podstawy angielskiego ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. O matko, faktycznie jak przeznaczenie :) Ja angielski umiem w stylu kali jeść kali pić. Rozumiem bardzo dużo, a jak nie rozumiem pojedynczych słów to domyślam się z kontekstu zdania. Napisać mogę sporo oczywiście totalnie niegramatycznie. Ale jak to zwykle bywa, z mową bywa różnie. Jak już wyluzuję i się przestanę spinać to gadam. Wszakże o mały włos nie cofnęli by nas z chorwackiej granicy, bo mój szwagier pojechał sobie z nieważnym dowodem. Upraszałam policjantów i upraszałam, aż wreszcie się zlitowali :D
    Niemieckiego uczyłam się wiele lat i byłam z niego bardzo dobra. Ale teraz bardzo niewiele bym powiedziała, a rozumiem prawie nic. Za to moja wielka, niespełniona miłość to włoski...

    OdpowiedzUsuń
  9. Oj z moim angielskim też gorzej, chyba muszę książkę sobie kupić, żeby choć tak go poćwiczyć :P

    OdpowiedzUsuń

Nie proś o wzajemne obserwowanie - zaglądam na blogi osób komentujących :)

UWAGA! Usuwam komentarze z podlinkowanymi słowami kluczowymi!